Trochę cierpię już dłuższy czas, a punktem szczególnie doskwierającym mi w tym cierpieniu są nieustannie spięte plecy w odcinku lędźwiowym. Jak zaczęło się to tydzień przed półmaratonem ICE, tak trwa do dzisiaj, z mniejszym lub większym bólem. Wiem oczywiście doskonale, że to wszystko jest powiązane ze sobą, czyli doskwierające rozcięgno, ponaciągane dwójki czy spięty pośladek. Wszystko jakoś kumuluje mi się w tych biednych plecach. Robię co mogę by sobie ulżyć różnymi ćwiczeniami - pomaga doraźnie, natomiast już nie pamiętam, kiedy tak długo mnie to trzymało. Bez pomocy fizjo się nie obejdzie.
Tak czy inaczej, coś tam truchtam, coś tam się ruszam i żeby sprawdzić, ile z tej formy uleciało, to pobiegłem w sobotę mocny przełaj w lesie Sobieskiego (ok. 5 km) pod nazwą Leśna Triada - szlak wiosny. Cykl jest organizowany przez Aktywną Warszawę i jest za darmo - trzeba się szybko zapisywać, bo miejsca ulatują momentalnie. Rok temu też tu biegłem (w końcu to moje trasy biegowe), więc mogłem mieć porównanie. W tym roku organizator, nie wiem czy przez pomyłkę, czy po prostu tak na oko, odrobinę wydłużył trasę, przesuwając linię startu o jakieś 60-100 metrów. Warunki idealne, takie jak rok temu. Rozgrzewka ociężała i niemrawa. Po wstępnym truchcie, na ćwiczeniach dogrzewających rekonesans pleców - no generalnie dramat, sztywno. Porozluźniałem się na tyle na ile byłem w stanie, no i cóż - lecimy. Pierwsze zaskoczenie, to mega luz na starcie - co ta adrenalina potrafi zrobić. Zupełnie zapomniałem o plecach. Pod nogą spory zapas mocy. Po ~500 metrach zerknąłem na zegarek i zorientowałem się, że jest grubo za szybko - 3:39 średnie tempo. Trzeba było zwolnić, bo na płaskim długo bym tego nie utrzymał, a ja mam przecież po drodze dwa małe podbiegi i jeden duży w okolicy 4km. Nazwałem go podbieg "morderca". Rozsądek zatem zwyciężył. I to się opłaciło, bo dalsze kilometry były wystarczająco mocne, żeby doświadczyć intensywności piątki ale bez "zajezdni". "Mordercę" pokonałem dużo sprawniej niż rok temu. Nie czaiłem się tylko zaatakowałem na pełnej mocy. Na szczycie odrobinę przytkalo ale w miarę szybko doszedłem do siebie na płaskim, piaszczystym odcinku. Potem na zbiegu nogi miały już akceptowalną moc, jak na ten etap biegu czyli 4km. Końcówka z kontrolowanym upuszczaniem rezerwy mocy.
Dobry start, który utwierdził mnie, że jestem w stanie szybko biegać po miękkiej nawierzchni. Na asfalcie/kostce doświadczam mocnego kasowania mięśni. I nie wiem, czy wprowadzenie większej ilości treningów na twardym coś tu zmieni - nie jestem przekonany. Sądzę, że trzeba maksymalnie wyciszyć, to co dzieje się w stopie. Od tego miejsca wszystko się zaczyna, jeśli chodzi o pozostałe dysfunkcje mięśniowe. Pomimo wydłużonej nieco trasy, wynik poprawiony o 6 sekund. 4:05/km rok temu, 4:00/km w tym roku. Wydaje się zatem, że forma cały czas jest. Tylko te bóle ...