Poniedziałek (gravel)
Gravel do pracy, na Ursynów i do domu. W sumie wyszło: 49,6km, 2:03:20, 24,1 km/h, 59%, TRIMP 73.
Rano ciężko było się zwlec z łóżka. Samopoczucie niskie. W pracy organizm się nieco zregenerował. Jazda na Ursynów mega ciężka ze względu na stały mocny wiatr w twarz. Powrót na skrzydłach wiatru.
Wtorek (easy z pracy)
11,7km; 58:24; 4:59/km; 75%; eVO2max 52,53; TRIMP 83
Niższa temperatura i od razu niższe tętno. Dość przyjemne bieganie. Wcześniej 5 minut z taśmą czerwona x3 w marszu. Trening z kamizelką biegową i kijkami w ręku. Składanie/rozkładanie. W biegu górskim trzymanie cały czas w rękach raczej odpada. Trzeba przećwiczyć mocowanie do pasa biegowego. I wydaje się, że mogą się tylko przydać przy podejściach, podbiegi z odpychaniem nie są przeze mnie dobrze przećwiczone. No chyba, że Małą Rycerzową potraktuję jako test takiego biegania. Jeszcze się zastanowię. Achilles 1-2/10. Czasem nie zwracam na niego uwagi.
Środa (gravel/fizjo)
17,7km; 44:57; 23,7km/h; 56%, TRIMP 21 - tyle co nic, ale tak miało być. Dodatkowo trochę siły i sprawności (26 minut) - podciągnięcia, pompki, trochę wspięć na palce, pies z głową do góry / w dół, rozciąganie kanapowe (tu mam wrażenie, że poprawił się zakres).
Fajna sesja z fizjoterapeutą. Wyginanie Achillesa wciąż bolesne, ale w mniejszym stopniu niż ostatnio. Na niedzielne zawody dodatkowo otejpuję Achillesa.
Czwartek (gravel/interwał na podbiegu)
Przed treningiem 5 minut z taśmą czerwona wiązaną na 3 - marsz w domu. Niestety przez cały trening czułem Achillesa (3/10), tak jakby efekt się cofnął. Gdyby nie to, to byłby całkiem niezły luz. Na podbiegach żeby rozkręcić nogę, to jednak trzeba podbić kadencję (>190 spm). Zbieg spokojny ale w miarę aktywny - próba załadowania nogi. Czasem czuć było jak tylne wahadło idzie swobodnie bez mojego udziału. To znak, że było jakieś załadowanie. Odczucie dotyczyło tylko prawej nogi. W ramach przerwy odpoczywałem jeszcze do spadku tętna w okolice 100-110bpm.
Piątek (gravel)
Po nocy Achilles nie gorzej niż ostatnio.
Sobota (w podróży)
Niedziela (zawody Chudy Wawrzyniec - Mała Rycerzowa)
Temperatura wysoka. Początek dość żwawy ale problemem znowu okazały się "skaczące" flaski na piersiach kamizelki biegowej. Zdecydowanie trzeba korzystać z pasa. Jeszcze przed Mładą Horą poluzował mi się jeden kijek przymocowany w pasie i trochę z tym walczyłem (niepotrzebny wydatek energetyczny). Musiałem je wyjąć i zbiegać trzymając złożone. Wszystko oczywiście w biegu, a w zasadzie na zbiegu 🤣 Podbiegi słabiutko. W ogóle bardzo mało podbiegania. Większość podchodziłem - kije sporo pomogły. Zbiegi w pierwszej części bardzo dobrze, potem coraz gorzej. Najsłabiej wyszła druga część ostatniego zbiegu z Muńcuła. Podejście pod Muńcuł niespecjalnie - raz musiałem się zatrzymać. Strata ok. 2 minut na własne życzenie - niepotrzebny pitstop na punkcie odżywczym i potem fotka przy schronisku (ale to akurat chciałem). Nie ogarnąłem dobrze też kijków przed ostatnim zbiegiem - mocowanie do pasa podczas przymusowego postoju - wtedy minęło mnie 2-3 zawodników. Końcówka na totalnych oparach. Najsłabszy punkt to moim zdaniem przygotowanie mięśniowe - wytrzymałość mięśniowa i brak mocy na podejściach (o podbiegach to już w ogóle nie ma co mówić). W początkowej części biegu czułem trochę Achillesa, potem już chyba nie. Na 2. dzień po zawodach (powrót do domu) wjechały zakwasy czwórek, które dość długo się trzymały (mocno dostały na ostatnim zbiegu, gdzie męczyłem się już na miękkich nogach). Dodatkowo zakwasy w mięśniach piszczelowych i obolałe stopy od strony grzbietowej. W trakcie odpoczynku w strefie mety złapał skurcz lewej łydki. Także tak. Ogólnie wynik poniżej oczekiwań (nie przesunąłem się w rankingu RateMyTrail) ale raczej na mały plus (gdyby była klasyfikacja wiekowa, to byłbym 1 w M50).